Witajcie! Od jakiegoś czasu snują się za mną pewne przemyślenia, których jednak nie do końca umiałem sformułować, ale przede wszystkim nie wiedziałem gdzie puścić w eter, by powróciły jakieś echa dyskusji. Natchniony tematem o ubiorze na rolkach ośmielam się postawić wniosek, że trafiłem we właściwe miejsce by rozpocząć konwersacje i zadawać pytania:)
Ochraniacze na rolkach, czyli kij w mrowisko. Element wydawałoby się nieodzowny w naszym sporcie, a mam tu w szczególności na myśli rolkarzy FSK oraz Agressive ( których jak zauważyłem również nie mało na Forum), a jednak tak często pomijany. Kiedy oglądam w internecie różne edity dotyczące jazdy miejskiej, slalomu i agro, skejterzy praktycznie zawsze występują bez ochraniaczy, a z rzadka tylko w kaskach. O ile w slalomie, czy speedzie jest to dość zrozumiałe, gdyż nie są to szczególnie urazowe dyscypliny (tak wiem, że upadek na rolach szybkich do przyjemnych nie należy, ale jednak jest to sytuacja niecodzienna, a nie element stały), o tyle trwogą napawają mnie goście wykonujący mega skoki i niewiarygodne wręcz triki ubrani w codzienne ciuchy. Zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli ktoś długo uprawia FSK, bądź agro nabiera pewnego doświadczenia tak w upadaniu jak i nie robieniu sobie w ten sposób krzywdy, ale czy nie zahacza to jednak trochę o lekkomyślność? Czy można osiągnąć, aż taki poziom by mieć podejrzenie graniczące z pewnością, że skoro trzaskałem dany trik sto razy i mi wyszedł to do sto pierwszej próby skorupy mi nie potrzebne? W końcu każdy ma gorsze dni i czasem trick trzaskany od dawna na lajcie potrafi nie wyjść w głupi sposób.
Ja, będąc przede wszystkim łyżwiarzem nauczyłem się po pierwszej półrocznej rehabilitacji kolana, że łyżwy/rolki jednak są sportami mocno urazowymi i nie odważyłem się więcej wejść na lodowisko bez nakolanników. A ponieważ lód wybacza więcej to nawet do slalomu na rolkach zakładałem komplet ochraniaczy (nie koniecznie ciężkich padów od pro-tec, ale jednak zawsze jakieś G-Formy na nogach i seboskie rękawice na rękach dzierżyłem). Kask pomijałem, gdyż do slalomu kompletnie nie był potrzebny, a łepetyna się tylko poci, natomiast teraz kiedy zacząłem zabawę w skoki i schody stał się on moim najlepszym przyjacielem i nie wyobrażam sobie sesji na mieście bez garnka na głowie.
Rozpisałem się. Konkluzją płynącą z tego przydługiego lania wody są dwa pytania: -Po pierwsze jak jest z Wami i Waszym podejściem do tematu ochraniaczy i kasku (chciałbym to rozdzielić ze względu na pytanie drugie)? -I po drugie (to pytanie nasuwało mi się od pewnego już czasu, ale sformułowało przez wątek o ciuchach i poruszony tam temat tego jak nasze zachowanie i wygląd wpływa na postrzeganie naszego sportu przez osoby postronne i ewentualne zachęcanie/zniechęcanie ich do rozpoczęcia przygody z wrotkarstwem), czy nie jest swego rodzaju lekkomyślnością z naszej strony promowanie wizerunku chilloutowego wymiatacza bez ochraniaczy. Pozwolę sobie rozwinąć tę myśl. Wydaje mi się (osobiście tak było ze mną), że najbardziej przyciągającymi oko, najbardziej pokazowymi odmianami rolkarstwa jest agressive i ma szansę stać się powerblading. Slalom pomimo bycia (podobnie jak speed) niewiarygodnie trudną technicznie sztuką nie cieszy tak wzroku, gdyż wielu laików nie zdaje sobie zwyczajnie sprawy z poziomu trudności prezentowanych trików. W przeciwieństwie do poziomu trudności przeskoczenia saltem nad busem (Ave Piotrek:). Skoro więc, nazwijmy to ikonami jazdy na rolkach są rajderzy agresywni i hardcorowi freeskaci to czy nie powinni oni w szczególności dbać o wizerunek sportu i propagować jego bezpieczne uprawianie? Niestety, ale zauważyłem bardzo silną tendencję pt.: hamulec i ochraniacze=obciach, kask (o zgrozo)=obciach^2. Spotkałem się już z przypadkami, gdzie dzieciaki zaczynające przygodę z rolkami by być bardziej "pro" i "cool" pchały się od razu na ulicę lub skatepark z zerowymi umiejętnościami, ale oczywiście bez ochraniaczy z odkręconym hamulcem. Bo to obciach... Tak samo jak widziałem/słyszałem naigrywania się z rolkarzy, którzy stawiali swoje pierwsze kroki w komplecie padów i z hełmem na głowie sypane z ust ludzi, którzy byli może (bardzo może) 10h intensywnej nauki z instruktorem (potraktujcie to jako jednostkę miary) do przodu, ale już zbyt "cool", by nosić "obciachowe" ochraniacze. Z obserwacji moich wynika, że taka postawa, zwłaszcza młodych osób stawiających pierwszego kroki na rolkach wynika właśnie z utrwalonego wizerunku proskatera, który ochraniaczy nie używa i trochę mnie przeraża funkcjonowanie takiego stereotypu. Mam podstawy sądzić, że z tego powodu wielu ludzi, którzy nie widzieli potrzeby używania ochraniaczy po pierwszy m poważniejszym urazie nie wyciągnęło słusznej konkluzji, a zarzuciło rolkarstwo..
Wybaczcie ten przy długi potok słów, ale jestem bardzo ciekaw Waszej opinii. Opinii Osób, które siedzą w temacie o wiele dłużej i głębiej, niż ja. Być może jest w tym jakieś drugie dno, którego nie dostrzegam będąc bardzo świeżym rolkarzem, z relatywnie małymi umiejętnościami jednak napędzany czystą pierwotną zajawką:) Więcej mogę powiedzieć o ice freestyle, w którym jestem dłużej i mocniej zakorzeniony, ale trochę to jednak łącze. Powodem jest to choćby, że gdy staram się propagować freestyle na lodzie też spotykam się z dziwnymi spojrzeniami, gdy wspominam coś na temat ochraniaczy.
Zachęcam do dyskusji:) Pozdro! GiS
|